Rejs na Dejguny: Żeglarski survival 5 kilometrów od Giżycka

Napisany przez Michał Kwiatkowski. Opublikowane w Wielkie jeziora inaczej, Śródlądzie

zIMG_0001Dejguny to duże, piękne jezioro leżące zaledwie kilka kilometrów od Giżycka. Mało kto o nim wie, a tylko garstka żeglarzy mazurskich po nim żeglowała. Dlaczego? Otóż aby się na nie dostać trzeba pokonać ok. dwukilometrową rzeczkę. Nie jest to przeprawa łatwa. To na prawdę żeglarski survival, ale jednocześnie niezapomniana przygoda!

To było moje trzecie podejście do Dejgun. Za pierwszym razem nie udało się, bo trochę zabrakło czasu i wiary. Za drugim razem plany pokrzyżowała nam parszywa Czarna Łapa (obszerną relację z tamtego rejsu można przeczytać tu: http://www.mariway.pl/rejs-wakacje-z-duchami-czyli-nieudana-proba-doplyniecia-do-jezior-dejguny-i-goldopiwo/ ).

Tym razem bardzo zależało nam, żeby zdobyć Dejguny, dlatego do rejsu przygotowaliśmy się wyjątkowo starannie. Zdobyć – to dobre określenie, gdyż w żadnym razie nie był to „spacerek”. Ale zacznijmy od początku.

Wielka sielanka na Kisajnie i mecz w Almaturze.

Rejs rozpoczęliśmy w piątek wieczorem w Pięknej Górze. Odebraliśmy niewielki jacht Corvette 600 – do realizacji naszych planów był on optymalny. Wieczór rozpoczął się doskonale. Otworzyliśmy kilka „oranżadek” i zasiedliśmy do kolacji. W trakcie spożywania „oranżadek” pospolite śledziki a’la Bismarck przechciliśmy na saszimi i surimi, to aby dodać szczyptę „orientu” naszej wyprawie. Po pewnym czasie, gdy zrobiło się ciemno, okazało się że czujemy straszny „zew morza” i w porcie nam „duszno” (jak kapralowi Wichurze pod pancerzem czołgu Rudy 102). Decyzja była szybka i jedynie słuszna – PŁYNIEMY! Część załogi zaczęła przebąkiwać że ciemno i że może nie, ale druga część załogantów napędzona do działania, już odcumowała łódkę i popłynęliśmy. Motór cichutko szemrząc swoją jednocylindrową serenadę wiódł nas do wyjścia z portu, gdy nagle koledzy zalegający na dziobie krzyknęli że UWAGA i że STOP! Okazało się że port jest na noc zamykany. Poszliśmy po przemiłą panią bosman, która w drodze wyjątku wypuściła nas na Kisajno. Po przepłynięciu w okolice Almaturu wyłączyliśmy motór i bez stawiania żagli upajaliśmy się przemiłym wieczorem wolniutko dryfując na północ. Około 1 w nocy poczuliśmy się już wystarczająco żeglarsko spełnieni i postanowiliśmy odpocząć. Nie szukaliśmy dogodnego miejsca, po prostu podpłynęliśmy do trzcin i rzuciliśmy kotwicę.

Tego wieczora określiliśmy także plan rejsu. Część załogi bardzo chciała obejrzeć mecz piłkarski między Polską a Szwajcarią (mistrzostwa Europy 2016), więc wpłynięcie na Dejguny opóźniliśmy o jeden dzień, tak aby sobotę spędzić na Kisajnie, gdzie szansa na obejrzenie meczu jest większa niż na Dejgunach.

Kolejny dzień zaczęliśmy od kąpieli w jeziorze. Podczas śniadania uzgodniliśmy, że dzisiaj nigdzie nam się nie śpieszy. Nieco później postawiliśmy żagle, opłynęliśmy wyspy na Kisajnie i skierowaliśmy się w stronę „łabędziego szlaku”. Po drodze kolega Czarny zapytał: ” a co to jest tam?” Tam była zatoka „Zimny Kąt”, więc postanowiliśmy ją natychmiast Czarnemu pokazać. Po jakimś czasie w okolicach ośrodka AWF kolega Ziut opowiedział nam kilka szalonych, pełnych dynamitu studenckich przygód związanych z tym miejscem. Ponieważ zaczęła się zbliżać 15.00 postanowiliśmy płynąć do Almaturu, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć telewizor i obejrzeć wspomniany mecz. W Almaturze był akurat jakiś obóz, więc dawna „Szklanka”, a dziś zwykła świetlica, wypełniła się sporą grupką kibiców. IMG_9955Po meczu postanowiliśmy płynąć na koniec jeziora Tajty, aby kolejnego dnia być jak najbliżej początku rzeczki prowadzącej na Dejguny. Również i tego wieczora postanowiliśmy nie dobijać do brzegu, lecz rzucić kotwicę przy trzcinach (spodobało nam się). Wieczór, oczywiście doskonały, skończyliśmy pałaszując wykwintny obiad przygotowany przez Robsona.

W drodze na Dejguny – przed nami wielka przygoda!

Niedziela była niezwykle pogodna, nawet nieco zbyt upalna. Po śniadaniu ruszyliśmy w kierunku rzeczki, którą znaliśmy już z poprzedniej wyprawy i na początku której utknęliśmy wtedy z powodu baaardzo niskiego stanu wody. Tym razem wody było dużo więcej! Pod mostem kolejowym poziom wynosił około 20cm. To jednak trochę mało, aby udało się przepchnąć łódź. IMG_9986Postanowiliśmy zbudować tamę aby podnieść poziom wody. Byliśmy do tego przygotowani. Z domu przywieźliśmy plandekę i pręty. Zbudowana konstrukcja umocniona kamieniami podniosła wodę na tyle, że udało się przeciągnąć łódkę za most. Dalej po krótkim odcinku rzeczki znów rozpoczynało się małe jeziorko. Weszliśmy na żaglówkę i wypatrywaliśmy miejsca gdzie zaczyna się kolejny odcinek rzeczki. Nie było to łatwe, gdyż brzegi zarośnięte są gęstymi trzcinami. W końcu znaleźliśmy rzeczkę przy torach kolejowych i wpłynęliśmy w nią. Oczywiście trzeba było wejść do wody, gdyż płynięcie na silniku nie było możliwe. Nie było to przesadnie miłe, gdyż był gęsty muł, a poza tym zator z trzcin zgromadził w tym miejscu martwe zwierzęta (ponoć ich ciała utworzyły napis bitte hilfe, ale był on widoczny z wysokości 10 metrów, więc go nie zobaczyliśmy). Po wpłynięciu w rzeczkę rozpoczęliśmy żmudną drogę pod jej prąd. Z uwagi na upał na prawdę było to bardzo męczące. Dwóch z nas szło brzegiem i ciągnęło linę, a dwóch pchało łódkę brnąc po wodzie. Co jakiś czas Ziut gubił w mule swojego Crocsa, ale zawsze szczęśliwie go odnajdywał. Obok starej wierzby prawie pożegnał się z nim na dobre, ale w końcu go znalazł (miejsce to nazwaliśmy „zakrętem im. buta Ziutka”). Po około godzinie doszliśmy do mostu drogowego, gdzie dłuższą chwilę zajęło nam usuwanie kamieni blokujących szlak. W końcu się udało. I znów wróciliśmy do żmudnego przeciągania łodzi. Po drodze trzeba było zniszczyć zatory z trzcin i zielska, jakieś gniazdo łabędzi i tym podobne atrakcje. Mieliśmy jednak sporo szczęścia gdyż niedługo przed naszą wyprawą trzciny zarastające brzegi rzeczki na całej jej długości zostały ścięte, co pozwoliło nam ciągnąć łódkę idąc po brzegu (dwóch z nas).

zIMG_0037Po jakimś czasie dostrzegliśmy mostek, który nie był oznaczony na mapie. Okazało się, że było pod nim dość płytko. Przede wszystkim należało poprzerzucać kamienie blokujące nurt. Następnie saperkami pogłębiliśmy rzeczkę. Wszystko to było jednak za mało, łódka nie dała się przeciągnąć. Postanowiliśmy ponownie zbudować tamę. Tym razem zmieniliśmy nieco konstrukcję. Zbudowaliśmy murek z kamieni i przykryliśmy go plandeką (aby go uszczelnić). Zrezygnowaliśmy z prętów, one się wcześniej nie sprawdziły. Po krótkiej chwili poziom podniósł się na tyle, że zwycięsko brnęliśmy dalej. Od tego miejsca czuliśmy już smak zwycięstwa! Pozostało nam do pokonania jeszcze 200, może 300 metrów rzeczki i wpłynęliśmy na Małe Dejguny. Pokonaliśmy je na silniku. Po drugiej stronie jest most kolejowy – to już ostatnia przeszkoda w drodze na Dejguny. Okazało się, że pod ostatnim mostem było na tyle głęboko, że bez problemu wpłynęliśmy do celu naszej wyprawy! Byliśmy niezwykle szczęśliwi, choć bardzo zmęczeni. Pokonanie szlaku zajęło nam około 4,5 – 5 godzin.

Dejguny to piękne jezioro. Bardzo duże, ciekawie ukształtowane i mało zagospodarowane turystycznie. Przy Bogacku wykąpaliśmy się i popłynęliśmy dalej. Niestety w międzyczasie pojawiły się burzowe chmury i zaczęły zbliżać się w naszą stronę. Wiedzieliśmy, że mamy maksymalnie godzinę na żeglowanie. Niebawem postanowiliśmy zdjąć żagle (wiatr był słaby) i na motórze poszukać schronienia przed burzą. Minęliśmy wyspę i za rozlewiskiem przybiliśmy do brzegu. Udało nam się zacumować łódkę akurat w chwili gdy spadły pierwsze krople deszczu. Jak się potem okazało front burzowy przechodził kilka godzin, więc zjedliśmy obiad, a potem leżeliśmy słuchając radia. zIMG_0066Około 22.00 postanowiliśmy płynąć dalej. Postawiliśmy żagle i przy niezłym wietrze dopłynęliśmy do północnego brzegu jeziora, poczym zawróciliśmy w stronę wyspy. Było już zupełnie ciemno gdy postanowiliśmy stanąć na noc. Oczywiście rzucając kotwicę przy trzcinach, obok wyspy.

Poniedziałek był chłodniejszy. Wstaliśmy o 7.00, gdyż planowaliśmy o 11.00 odstawić Ziutka do Pięknej Góry. Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę powrotną. Przeszliśmy pod mostem kolejowym, a za Małymi Dejgunami wpłynęliśmy w dobrze nam znaną rzeczkę. Powrót być o wiele prostszy, by nie powiedzieć sielankowy. Dwóch z nas siedziało z wiosłami na dziobie. Robson z rufy raz na jakiś czas odpychał nas bosakiem. Ja byłem przy sterze. W zasadzie płynęliśmy z prądem. Wszystkie przeszkody, które sprawiły nam tyle trudności poprzedniego dnia, teraz, gdy pokonywało się je z prądem rzeki okazały się zwykłą fraszką. Zresztą cała podróż powrotna na Tajty zajęła nam około 2 godzin. Pręty do budowy tamy zostawiliśmy pod mostem kolejowym przy ujściu na Tajty – może komuś się przydadzą, choć nie polecamy.

Po odstawieniu Ziutka wpłynęliśmy jeszcze na chwilę na Niegocin. Popłynęliśmy w stronę wyspy Grajewska Kępa, gdyż mieliśmy jeszcze jeden pomysł. Chcieliśmy wpłynąć na jezioro Grajewko. Ostatecznie z powodu braku czasu zrezygnowaliśmy z tej idei, choć było to jak najbardziej wykonalne. Trzeba by było tylko pogłębić saperkami przejście na rzeczkę. Cóż, może następnym razem…

Przygotowania.

Na koniec parę porad dla tych którzy chcieliby powtórzyć naszą trasę:

  1. Termin: optymalnie jest wybrać się na ten szlak w czerwcu, gdy woda jest już ciepła, ale jej stan jeszcze wysoki
  2. Łódka: nie ma sensu brać łódki większej niż 6,5 metrowej. Im mniejsza, tym łatwiej będzie ją przeciągać. Ważne też żeby miała jak najmniejsze zanurzenie. Nasza miała 25 – 30 cm.
  3. Załoga: najlepiej 3 lub 4 facetów nastawionych na przygodę i na ostrą walkę. Paniom ten szlak odradzamy
  4. Sprawdzenie stanu wody: przed wyprawą najlepiej zadzwonić do Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej aby zapytać o stan wody. Jeżeli okaże się, że poziom wody w Kisajnie, lub Niegocinie jest niski lub bardzo niski to nie ma sensu rozpoczynać wyprawy.
  5. Sprzęt:
  • dobre wiązane buty do brodzenia po wodzie (np. tenisówki)
  • rękawiczki żeglarskie – żeby nie pokaleczyć rąk
  • długa lina do burłaczenia
  • saperka, a najlepiej dwie
  • plandeka lub gruba folia o długości około 5 – 6 metrów, żeby szybko i łatwo budować tamy
  • przydałaby się pianka surfingowa gdyby było zimno, gdyż w wodzie spędzimy sporo czasu
  • przydałaby się piła spalinowa, gdyż stara wierzba rosnąca na szlaku może się przewrócić

Kiedy wyprawa się uda? Jeżeli przejdziecie pod pierwszym mostem kolejowym tuż za Tajtami, to raczej na pewno dacie radę również później. No, chyba że coś się w między czasie zmieni.

To będzie dla Was super przygoda! Powodzenia!

Be Sociable, Share!

Tags: