Weekendowy rejs w okolicach Ostródy

Napisany przez Michał Kwiatkowski. Opublikowane w Śródlądzie

img_1065W pewien sierpniowy wtorek wykonałem telefon do kolegi: „jedziemy w weekend gdzieś popływać?”. „Oczywiście że jedziemy, tylko gdzie?” – odpowiedział on. „Wielkie jeziora – bez sensu, suwalskie za daleko, na Jezioraku byłem w czerwcu, a coś byś powiedział na okolice Ostródy?”. „Pasuje. Ręka”. „Ręka”.Spotkaliśmy się w piątek około 14.00 w Warszawie i wyruszyliśmy. Droga nr 7 była akurat remontowana, więc podróż nie była wcale krótka. Do portu w Klubie Żeglarskim Ostróda przybyliśmy około 18.00. Obsługę stanowiło 3 panów w średnim wieku. Ponieważ to piątek po południu, to byli nieźle „zrobieni”. O tej porze nie mieli już klientów (poza nami) więc uznali że mogą „odpalić rakietę”, aby utopić stresy nagromadzone w ciągu całego tygodnia (jak bowiem powszechnie wiadomo praca bosmana portu śródlądowego to nie przelewki). Z powodu wypitych „oranżadek” jeden z nich był wylewno-przyjacielski, dwaj pozostali natomiast czujno-konfrontacyjno-poważni. Postanowiliśmy formalności dopełnić z tym pierwszym. Nie było to niestety łatwe, gdyż robota biurowa z powodu wypitej „oranżadki” wybitnie panu nie szła. No ale w końcu udało się. Wzięliśmy klucz i załadowaliśmy manele na łódkę. Już po wszystkim zasiedliśmy w kokpicie, aby w spokoju „odpalić” nasze „rakiety”. „Robota” szła składnie, a nawet zbyt składnie. W okolicach późno-wieczornych zrobiliśmy się głodni. Zamknęliśmy więc łódkę i wyruszyliśmy do centrum miasta. Sprawa restauracyjna okazała się nie taka prosta jak by się wydawało. W pierwszym z lokali kuchnia była już zamknięta (to zrozumiałe, w końcu to środek sezonu wakacyjnego). W drugim menu było takie jakieś nijakie. Zasiedliśmy więc w restauracji a’la czeskiej. W zasadzie trudno się zorientować czym ta „czeskość” miała się przejawiać, fakt że Becherovkę posiadali. Po wszystkim wykonaliśmy jeszcze POM (powolny obchód miasta), ale ponieważ spotkaliśmy po drodze zbyt wielu panów wyglądających i zachowujących się jak czujno-konfrontacyjno-poważni bosmani z naszego portu, więc postanowiliśmy wrócić do łodzi. Niestety nogi mieliśmy już spracowane zbyt odległymi spacerami , tak więc wróciliśmy taxą.

img_1021Kolejny dzień zaczął się od przepysznej jajecznicy. Potem trochę pokręciliśmy się po porcie i około 11.00 odpłynęliśmy. Niestety tego dnia nie wiało. Zupełne zero. Położyliśmy maszt i na motorze popłynęliśmy w kierunku kanału prowadzącego do jeziora Szeląg. Po kilkuset metrach dotarliśmy do pierwszej śluzy. Byliśmy tu kilka lat temu, ale od tamtego czasu sporo się zmieniło. Śluza została pięknie odnowiona, a pan operator miał w rękach tajemnicze urządzenie, które okazało się pilotem do obsługi śluzy. Europa! Dalsza droga wiodła przez jezioro Pauzeńskie. Nie jest ono przesadnie urocze, więc nie zatrzymywaliśmy się. Po około godzinie dopłynęliśmy do drugiej śluzy (Mała Ruś). Przed nami stała motorówka. Okazało się, że śluza się zepsuła i musimy poczekać. Wyszliśmy z łódki i poszliśmy sprawdzić co się stało. Ta śluza również została cudnie odnowiona. W budce operatora (wypełnionej po sufit elektroniką) spotkaliśmy mocno zestresowaną panią, która starała się ustalić przyczyny awarii. Poinformowała nas, że już jedzie pan który wszystko naprawi. Tym panem okazał się operator pierwszej śluzy. Postanowiliśmy pomóc w naprawie. Coś blokowało jedno z wrót śluzy i nie mogło się ono domknąć. A ponieważ się nie domknęło, to komputer blokował mechanizm i nie można było wrót otworzyć. Taka kwadratura koła. Zaczęliśmy się zastanawiać po co tak komplikować elektronicznie to w sumie proste urządzenie? img_1035Działało wszystko normalnie kilkadziesiąt lat i działało by pewnie jeszcze kilkaset, ale postanowiono dodać komputery, czujniczki, programiki. No cóż, takie czasy… A jak udało się usunąć awarię? Klasycznie! Pan przyniósł ogromny łom i młot, którym na siłę musieliśmy zrzucić zębatkę z prowadnicy, aby wrota można było swobodnie zamknąć, lub otworzyć. Potem pan usunął korzeń, który gdzieś pod wodą utkwił we wrotach. Operator powiedział nam przy „robocie” że to już któraś awaria śluzy po remoncie i że z reguły trzeba wzywać serwis i że to bardzo upierdliwe… Nowe przyszło…

Po dotarciu na jez. Szeląg okazało się że wiatru nadal nie ma. Postanowiliśmy się więc wykąpać. Urządziliśmy przy tej okazji przejażdżki w kole ratunkowym uczepionym do łódki pędzącej na motorze. Te wszystkie zabawy oraz naprawa śluzy zajęły nam sporo czasu i zrobiło się w sumie dosyć późno. Popłynęliśmy więc na północ jeziora, aby znaleźć jakieś fajne miejsce na postój, planowaliśmy bowiem wędkowanie. Po dopłynięciu na sam koniec zawróciliśmy nieco na z góry upatrzony biwak. Wieczór był cudny, choć komary trochę rypały. Ponieważ się zagadaliśmy, to jakoś zapomnieliśmy o łapaniu ryb. Szkoda. Przywieźliśmy z domu mnóstwo sprzętu. Ryby nie miałyby żadnych szans. No i najważniejsze: tego wieczora kolega zaserwował na kolację NAJLEPSZE na świecie spaghetti aglio a olio. Re-we-la-cja!

img_1064Niedzielny ranek okazał się również bezwietrzny. Po śniadaniu zapaliliśmy motor i popłynęliśmy na południe. Około 10.00 leciutko zaczęło się rozwiewać. Południowy kraniec jeziora Szeląg Wielki przegradza linia energetyczna. Żeby wpłynąć na Szeląg Mały należałoby położyć maszt i pokonać niewielki kanał. Niestety nie mieliśmy już czasu i postanawialiśmy wracać, tym bardziej że zapowiadało się na deszczyk. Postawiliśmy żagle i rozpoczęliśmy powrót. Po dotarciu w okolice Ostródy chcieliśmy jeszcze trochę pożeglować po jez. Drwęckim. Wykonaliśmy parę zwrotów, ale ponieważ deszczyk faktycznie okazał się realny, to wróciliśmy do portu i oddaliśmy łódkę. Lunęło gdy wsiadaliśmy do samochodu.

Na zakończenie kilka słów na temat połączeń z innymi jeziorami w okolicach Ostródy. Wbrew pozorom jest ich tu sporo. Po pierwsze można zorganizować miły 2-4 dniowy rejs w okolicach Ostródy (jez. Drwęckie przed i za mostem kolejowym, jez. Pauzeńskie, jez. Szeląg Wielki i Mały). Po drugie można zorganizować około tygodniowy rejs łącząc jeziora Ostródzkie z trasą do Jezioraka aż do Iławy i z powrotem. Po trzecie to również tygodniowy rejs z początkiem w Ostródzie, ale płyniemy na Zalew Wiślany mijając Elbląg i wiele uroczych jezior i kanałów po drodze. Po czwarte można połączyć wszystkie opisane w tym akapicie miejsca, tylko że to zajęłoby nam około 2-3 tygodnie minimum. Zwłaszcza gdybyśmy zamierzali gruntownie zwiedzić Zalew Wiślany.

To nie była nasza pierwsza przygoda w tych okolicach. Artykuł o wcześniejszym rejsie można znaleźć tu: http://www.mariway.pl/opis-szlakow-pojezierze-ostrodzkie/

Foto galeria uwzględniająca piekielnie trudną operację naprawy śluzy:

Be Sociable, Share!

Tags: