Stare żaglowce po morzach jeszcze pływają. Rejs do Szwecji.
Dotychczas kiedy oglądałem filmy czy zdjęcia z żaglowcami widziałem tylko piękne, ogromne żagle i sprawnych marynarzy uwijających się na rejach. Dziś kiedy mam już za sobą rejs Zawiszą Czarnym, blisko 40 metrowym szkunerem sztakslowym moje wyobrażenia wyglądają zgoła odmiennie. Życie na żaglowcu jest wielce wymagające…
Mariway Sailing Club po kilku wypadach mazurskich organizowanych na tzw. początek lub koniec sezonu tym razem postanowiło „zaatakować” morze i zaprosić wieloletnich druhów żeglarskich przygód na pierwszy wspólny rejs morski. W taki oto prosty sposób doszło do wynajęcia żaglowca ZHP Zawisza Czarny wraz z kilkuosobową załogą stałą: kapitan, chief, bosman, kuk, mechanik, motorzysta, oficerowie wachtowi i pies Jim. Nas uzbierało się 35 żeglarzy, których podzielono na IV wachty – ten klucz okazał się być „najważniejszy” we wszystkim. Wachty na żaglowcu są czymś najistotniejszym. Z jednej strony to hasło wywoławcze do pracy, przydział koi w kubryku, rejony do sprzątania, kolejność jedzenia oraz grafik spania. Ja nazwałbym je żeglarskim perpetuum mobile działającym w systemie 4 godzinnym zarówno na morzu jak i na lądzie. Czego byś nie robił – wachta.
Port. Z początku w Gdyni, kiedy oddaliśmy cumy a silnik U-boota wydał silne pomruki wytężonej pracy, „przekrzykując” 10 chłopa przeciągających cumą Zawiszę o 90⁰ w lewo, wszystko wydawało się łatwe. Wachta IV objęła stanowiska na spardeku (to tu prowadzi się wachtę nawigacyjną) i przejęła sterowanie żaglowcem. Nad głowami słychać było świst wiatru wybrzuszającego żagle. Był to wiatr zatokowy, za Helem powiało mocniej, tam też odpadliśmy od dotychczasowej ruty, przyjmując kurs na szwedzką Karlskronę. Morze jest wymagające co z upływem godzin zaczęło się sprawdzać. Pierwsze objawy sea sick uwidoczniły się od razu, kolejne postępowały wraz z powiększającą się ilością godzin na morzu. Pomimo późnej pory kubryk żył własnym życiem.
Kubryk. To miejsce magiczne, my nazywaliśmy je szuflandią, od ułożonych jedna nad drugą koi – trzy poziomy. Na niewielkiej powierzchni stłoczone jest 30 osób – to tu się śpi, je, odpoczywa, rozmawia, gra na gitarze. Można się też wykąpać ale musi być ciepła woda, która przez pierwsze dwa dni nie dochodziła do łazienki załogi. W efekcie dopiero w Karlskronie się znalazła. Pomimo ścisku atmosfera jest niepowtarzalna. Gwar rozmów i wiecznie palące się światło nie przeszkadza w spaniu – to efekt powszechnego zmęczenia i deficytu snu wynikającego z wacht 24h.
Dzień. Typowy dzień na żaglowcu rozpoczyna się od śniadania, które wydawane jest o godzinie 8.00. Nie dotyczy to wachty kambuzowej która zaczyna prace ok. 7.00 od pomocy kukowi. Szklanki, sztućce, talerze, półmiski z wędlinami, herbata itd. muszą wylądować na stołach. Wcześniej trzeba ogarnąć kubryk ze śladów nocnego „buzowania w kominku”. Kiedy żaglowiec stoi w porcie o 7.50 jest zbiórka na pokładzie rufowym całej załogi, celem wsłuchania się w to co Kapitan ma do zakomunikowania. Punktualnie o godzinie 8.00 podnoszona jest bandera na flagsztoku i wybijane są szklanki. Potem jedzenie, to idzie dość sprawnie szczególnie jak już zanika choroba morska, znika też szybko przydziałowe jedzenie, tym razem hitem okazała się być nutella. I kiedy człowiek po jedzeniu śmiało chciałby wyciągnąć się na kojo, trzeba zabrać się do sprzątania rejonów. Co to oznacza – wachta nawigacyjna prowadzi żaglowiec i myje spardek oraz glansuje mosiądze, jak w szancie… reszta wacht oprócz kambuzowej, która sprząta po posiłkach i w kuchni, jedzie na szmacie rejony: wc’ety, kubryk, mesa oficerska, pokład (woda z mydłem + szczoty). Sprzątanie nie jest po tzw. łebkach, czujny Bosman zajrzy w każdy kąt, wskaże niedoróbki i nie odpuści – mosiądze IV wachta jechała dwa razy.
Do żagli. Alarm do żagli to 1x długi dzwonek, czy noc czy dzień trzeba stawić się na pokładzie. Objąć rejon wg wacht. Osobiście uważam, że najłatwiej miała wachta IV, najbardziej przeje…chane wachta I która zajmowała się lataczem, bomkliwrem, kliwrem i sztafokiem. Jeśli ktoś z was myśli, że komenda „grota staw” wydawana na typowych jachtach mówi coś o procedurze stawiania żagla to jeszcze wiele przed nim nauki. Na żaglowcu takim jak Zawisza do obsługi jednego żagla potrzeba całej wachty składającej się z ok. 8 osób. I naprawdę każdy ma pełne ręce roboty. Przy wszystkim trzeba współpracować – jak coś się luzuje to inny fał się wybiera, synchronizacja działań to podstawa, niezbędna też jest siła i technika pracy na linach. Mnie bardzo spodobał się zakrzyk Kapitana, który doniośle swym barytonem wołał „two, six, go…” i robota w górę szła. W naszym rejsie było kilka alarmów do żagli – wiało zmiennie, w większości wspieraliśmy się magicznym żaglem z niemiecka zwanym dieselgrot. To zapewniało nam prędkość marszową w okolicach 6 węzłów.
Bezpieczeństwo. To podstawa żeglarstwa morskiego. Dużo się o tym mówi instruktażowo oraz ćwiczy. Każdy ma na wyposażeniu szelki wraz z wąsami do wpięcia w lifelinę. My na stałe chodziliśmy w szelkach, bo nawet jeśli nie masz wachty nawigacyjnej (obowiązkowe szelki) to możesz być w tak zwanej brance zaciągnięty na np. bukszpryt w celu klarowania kliwra czy latacza, który w oczach kapitana nie wygląda estetycznie (sic!). Odbył się również alarm ogólny zwany łodziowym lub alarmem opuszczenia statku. Zbiórka w kamizelkach ratunkowych (każdy ma własną, numerowaną umieszczoną przy koi) i instruktaż użycia tratw ratunkowych (przydział, ilość miejsc, techniki ratownictwa) plus osobiste opowieści Chief’a z jego doświadczeń służby w Marynarki Wojennej RP. Pojawiły się również pławki dymne, race, radiopława EPIRB itd. czyli wspomagające środki ratunkowe.
Kuk. To trzeba przyznać – wykonał robotę „palce lizać”. Wszyscy zachodzili w głowę jak on to robi gotując na fali, w porcie, z rana i w południe smakołyki takie jak roladki, karkówka w ziołach, łazanki czy racuchy… Nie jest przesadą opowieść, że morze wyciąga co skutkuje nadmiernym apetytem, oczywiście po opanowaniu sea sick. Dlatego wszystko znikało z talerzy. Dodam, że w kwestii aprowizacji i załoga miała swoje zapasy. Okazuje się, że wielu kolegów to myśliwi, którzy strzelają nie tylko do zajęcy i Danieli. Na stołach w tak zwanym międzyczasie królowały kiełbasy z dzika, szynka z jelenia czy kicha. Generalnie wszystko było pyszne.
Kapitan. Hm cóż tu napisać o Starym, który jest młody? Fajny gość, trzymał rezon, odwiedził załogę w kubryku, z każdym pogadał, pohasał przy fałach i żaglach, notorycznie coś poprawiał. No i chodził na spacery z marynarzem Jimem.
Jim. Wytrawny marynarz (od roku) z własną książeczką stażową. Jest na początku kariery zawodowej, przygotowuje się do rejsu na Spitsbergen. Ma nieco odmienne od większości załogi zwyczaje ale jest bardzo przyjacielski i lubi drapanie po pleckach.
Karlskrona. To w Szwecji. Okazuje się być starym warownym portem i miastem, położonym na 33 wyspach. Dzisiejsi neutralni Szwedzi w przeszłości byli niezłymi hulakami i stale z kimś walczyli, co potęgowało ich wojownicze zamiary. Imperialne zakusy widzieliśmy w bazie marynarki wojennej zwiedzając rymarnię – to tu robiono wszelkie liny okrętowe i pierwszy w Europie suchy dok. Przez przypadek widzieliśmy też niewidzialną dla radarów korwetę Visby. Jednakże najjaśniejszym punktem pobytu było zwiedzanie Marinmuseum. Ten nowoczesny obiekt muzealny ma wszystko co może ciekawić miłośników kultury morza. Znajdują się tam pod dachem dwa prawdzie okręty podwodne, szczególnie ten współczesny (lata 80-te XX w.) może zachwycać. Jest otwarty i można pooglądać wszystkie zakamarki submarine a i przez peryskop popatrzeć na okolicę. Samo miasto nie kusi atrakcjami, chyba że po 16, bo do tej godziny wyszynki są pozamykane…
Zawisza. Dziś to szkuner sztakslowy a kiedyś poczciwy kuter rybacki typ Cietrzew. Ma urok i charakter typowy dla dojrzałego mężczyzny. Niekiedy trochę szorstki i bezpośredni w swej prostocie, kiedy potrzeba bywa romantyczny i uwodzi swą klasą. Można się w nim zarówno zakochać jak i go mocno nienawidzić. Energię do życia czerpie tylko z wiatru i wody.
Koniec. Wiem, wiem wielu czytelników chciałoby przeczytać opowieść w stylu teatru telewizji Kobra. No cóż nie było żadnego morderstwa, ani nikt nie uwiódł pani Kapitan, nie zniknęły też tajne akta ani mapy… jak zwykle był to nudny bałtycki rejs.
Tags: Bałtyk, Morze, Szwecja, Zawisza Czarny