Rejs: Żagle Grecja 2015, czyli turystyka nie tylko morska.
Do Grecji płynęliśmy pierwszy raz. Po kilku latach bałtyckich rejsów w raczej twardszym, męskim gronie i po urokliwych, acz sielankowych „Chorwacjach” przyszła pora na (jak to mówili znajomi) „bardziej ambitne morze”. Po przeczytaniu kilku artykułów i opracowań miałem mieszane uczucia. Jaki akwen wybrać? O jakiej porze roku (czytaj lata)? Rejs ma być rodzinny, nie hardcorowy.
W pewnym sensie z pomocą przyszedł mój syn – Igor. Powiedział krótko: „Muszę zwiedzić Ateny i Akropol, inaczej nie płynę”. Negocjacje krótkie i skuteczne. Tak więc w grę wchodziła głównie Zatoka Sarońska. W sumie dobrze, bo z opisów wynikało, że na początek, szczególnie z mniej wprawioną załogą, to dobry akwen.
Teraz termin. Lepiej lipiec. Trochę taniej (czarter) i chyba mniej tłoczno. I tym razem plany zawiodły. Kolega co-skiper (w Grecji obowiązkowo na jachcie musi być druga osoba z uprawnieniami) oznajmił, że w lipcu go nie ma przez 3 tygodnie. OK, płyniemy w sierpniu. Na szczęście z jachtem poszło po mojej myśli. Wybraliśmy sprawdzoną konstrukcję Bavarię 39 Cruiser. Jacht wygodny, łatwy w prowadzeniu, choć niezbyt urokliwy. Ale to już sprawa gustu.
Do Aten przylecieliśmy dzień wcześniej z zamiarem nocnego ich zwiedzania. W końcu obiecałem to synowi. Po zaokrętowaniu się…w hostelu i zjedzeniu kolacji – padliśmy. To znaczy ja i syn mój. Część grupy pod wodzą co-skipera, bardziej znanego z marszów lądowo – poznawczych (to o tobie Krzysiu) udała się na nocny rekonesans. Wprawdzie Akropolu nie zdobyli, ale ich doświadczenia okazały się pomocne ostatniego dnia.
Rano, po telefonicznym ustaleniu, że jacht będzie gotowy do odbioru o 13.00, a nie jak było pierwotnie podane w umowie o 17.00, szybko udaliśmy się do portu. Wszystko szło dobrze i wydawało się że wypłyniemy o 14.00. Wcześniej jednak zaplanowaliśmy wypad do supermarketu. Tu uwaga: firma czarterowa zapewniła transport i dowóz produktów. Niby super, ale diabeł tkwi w szczegółach. Okazało się że sklep do którego nas zawieźli był zadziwiająco drogi i dość daleko. W pobliżu portu Alimos były co najmniej dwa inne. Czyli taki trochę niefajny serwis. Warto na to zwrócić uwagę. O 16.30 byliśmy ze wszystkim gotowi i wypłynęliśmy. Port jest duży. Pozostałe które odwiedzimy już takie nie są.
Zatoka Sarońska to dla większości pływających po greckich wodach dobrze znany akwen. Opisywany w wielu przewodnikach i locjach. Ja zatem postaram się opisać naszą podróż w możliwie inny, subiektywny sposób.
Pierwsze przelot, raczej krótki (ok. 16NM) na południowy zachód. Zaczęło się spokojnie od 3B, ale wiatr regularnie tężał, by osiągnąć 28w (6B). Mimo zrefowanych o połowę grota i foka płynęliśmy w sporym przechyle. W cieśninie dodatkowo doszła 1,5 m fala, co spotkało się z radością ze strony naszych dzieci. Zapięte w pasy asekuracyjne i przypięte do life liny siedziały na dziobie i …nurkowały. Zabawa podobno przednia.
Port Lemos wita nas…pustką. To znaczy stoją tu wielkie motorówki, ale próżno szukać jachtów żaglowych. Nie ma też nikogo z obsługi. Ogólnie jakby wymarłe miejsce. Infrastruktura portu typowa dla Grecji. Czyli prawie nic. Wody nie ma, do zamkniętych budek z prądem nie możemy się dostać. Ale są muringi. A to raczej rzadkość. Po drugiej stronie portu okazały budynek. Tam musi być jakaś cywilizacja. I jest. Port police. Panowie są niezwykle zdziwieni naszą obecnością. Do tego stopnia, że mają trudność w znalezieniu taryfikatora opłat. Na nasze nieszczęście – znajdują. Z tabeli wynika, że musimy zapłacić 73€!!!. Wliczony prysznic (w latach 90-tych w Sztynorcie był lepszy) bez odpływu, więc od razu mam wannę. Po 30 minutach przyszedł pan i odkręcił strumień elektronów…
Za to w budynku – restauracja. Goście w strojach wieczorowych. Ponieważ smoking zostawiłem na jachcie to dałem sobie spokój. Może następnym razem. Sumując, nie polecam. Lepiej stanąć na kotwicy w pobliskich zatoczkach. Za to miejsce do którego popłynęliśmy drugiego dnia zasługuje na bezwzględne polecenia – Poros. Piękna miejscowość, na równie pięknej wyspie na południe od Aten – w zasadzie po przepłynięciu całej zatoki. W cieśninie między Poros a Peloponezem umiejscowiony jest piękny port. Przejście jest wąskie (ok 100m) i dość płytkie. Trzeba trzymać się blisko wyspy. Tym razem brak muringu, więc stajemy rufą do nabrzeża wcześniej wyrzucając kotwicę. Jak w wielu takich miejscach cumy odbiera…kelner. Do restauracji mamy 3 metry. Polecam owoce morze. Były pyszne i dużo. Pierwszy raz nie dałem rady…
Co zaś tyczy się opłat portowych to tym razem przyszła pani z kartką i kalkulatorem i wyliczyła: postój, woda, prąd…całe 11€. Zaczyna być normalnie, czyli tak jak słyszałem od będących tu wcześniej znajomych.
Generalnie miasto jest piękne, kilka minut w głąb wyspy, równie piękne plaże. Trzeba tu zapłynąć.
Następnego dnia wyruszamy dalej. Port docelowy to Ermioni. Po drodze „zahaczamy” o osławioną Hydrę. Być może uda się zacumować. Niestety, mimo wczesnej godziny port jest zapchany. Ale już wiemy czego się spodziewać. Będziemy tu w środę może będzie luźniej. W Ermioni typowe betonowe nabrzeże, ale miejsce także bardzo ładne. Tu spotykamy Polaka, skipera z innej łódki. Po małym drinku wyjawia nam, że właśnie na Hydrze w restauracji Sunset jest DRUGI w Europie co do piękności zachód słońca! „A gdzie jest pierwszy” – zapytałem. Tego nie wiedział. I tak postanowiliśmy to sprawdzić.
W Ermioni zaobserwowałem ciekawą rzecz. Organizację pracy Greków. Nie, nie wcale nie żartuje. Na nabrzeżu promowym 80–cio osobowy tłum zebrał się na 5 min przed dopłynięciem promu, który punktualnie zaparkował jakby był Orionem mazurskim. Cała „operacja” trwała może z 15 minut. Jedni wyszli, drudzy weszli i nastała cisza. Jakby nic się nie stało.
Poza tym w każdym porcie rano podjeżdżają cysterny z wodą i paliwem. Kto chce bierze, kto nie chce nie bierze. Wszystko sprawnie, tanio i na miejscu. I tym razem opłata za port była niska. W zasadzie ogóle jej nie było. Tylko woda 5€.
Z Ermioni postanowiliśmy popłynąć do Porto Cheli. Wcześniej zatrzymaliśmy się na oddalonej o ok. 4NM na SE wyspie Dokos. Największa znajdująca się tam od północy zatoka to znane miejsce poszukiwań archeologicznych. Oprócz orzeźwiającej kąpieli liczyliśmy na cenne znaleziska. Niestety znaleźliśmy tylko …kozy.
Porto Cheli to port w dużej, naturalnej zatoce. Można cumować do nabrzeża lub stanąć w rozległej zatoce na kotwicy. Miejsce jest dobrze chronione od wiatrów ze wszystkich kierunków. Nie zaskoczyły nas ani zaskoczona port police, ani to, że nie byliśmy w stanie znaleźć kogokolwiek kto zainkasowałby kasę za cumowanie. Zatankowanie wody następnego dnia z rana (5€) było naszym jedynym kosztem.
W porcie pojawił się za to „cumowniczy”. To znaczy 10-letni chłopak, który przebiegł ze 300m aby wskazać (zresztą dobrze widoczne) wolne miejsce. Postanowiliśmy docenić wysiłek stając w wybranym punkcie. Dodatkowe 2€ za fatygę. Po chwili obok stanął mniejszy jacht, a z drugiej strony 25 metrowa motorówka. Jakoś dziwnie, bo w efekcie po swojej prawej mam 1 metr luzu, a po lewej 2 metry. Za chwile pojawia się „drugi cumowniczy”, starszy (z 15 lat), mądrzejszy i sprytniejszy. Podprowadził pod to miejsce drugą 25 metrową motorówkę. Szerokość co najmniej 5 metrów. Mówi abym się przesunął o metr, aby ten 25-metrowy „wieloryb” mógł wpłynąć. Na próżno tłumaczenia, że 1+2=3 a nie 5 (coś z matematyką u młodego Greka była nie tak!). Chłopak był zdeterminowany. Chwyta moją cumę i próbuje przeciągać jacht. Musiałem zareagować bardziej stanowczo. Przyszedł jeszcze z kimś kto wyglądał na pracownika portu, ale tamten szybko zorientował się że „wieloryb” tu jednak nie wejdzie. Za to po 15 minutach przypłynęła mniejsza łódź. Oceniłem, że się zmieści i przesunąłem jacht. Po chwili z motorówki wyszedł kapitan i dał mi wino. To rozumiem. Następnego dnia popłynęliśmy na Hydry. Nie ma co pisać. Port i miasto są przepiękne. Klimat niepowtarzalny. Po prostu punkt obowiązkowy każdej wycieczki. Nie ważne, że często trzeba stanąć na tzw. „winogronko”, czasem w 3 lub w 4 warstwie. Nie ważne że na 80% skrzyżują się łańcuchy kotwic. My mieliśmy fart, bo zacumowaliśmy przy samym nabrzeżu (dla porządku dodam, że opłat żadnych nie było, tak jak i usług). Obok miał stanąć statek cargo, który dowozi wszystko na wyspę. Trochę się obawiałem, czy mnie nie przytrze. Statek to 30 metrowa, stalowa godzilla, która zacumowała o 22.00. Rano o 6.00 zaczął się rozładunek. 15 osób, 15 kierowników, wszyscy krzyczą. Z pozoru brak jakiejkolwiek organizacji. Chaos. To się nie może udać. Jak 15 kierowników ładowało na małą ciężarówkę 1,5-tonową szpule z grubym kablem elektrycznym, to zastanawiałem się kiedy stoczy się do wody. Jednak nic takiego się nie wydarzyło, a po 2,5h wszystko była zakończone. W Grecji po prostu wszystko działa…tylko inaczej. I jeszcze jedno co się tyczy Hydry. W restauracji Sunset jest niebywały zachód słońca (i jedzenie też). Nie wiem, czy jest drugi, czy któryś co do piękności, ale na pewno wart zobaczenia. W drodze powrotnej do Aten zatrzymaliśmy się jeszcze na półwyspie Methana w porcie o tej samej nazwie. Methana to miejsce uzdrowiskowe z ciepłymi, siarkowymi źródłami wydobywającymi się z wulkanicznych skał. Zdrowotne wody doceniali już starożytni. Działają na wszystko: skórę, układ kostno-stawowy, nerwowy, schorzenia ginekologiczne…ale najbardziej na zmysł powonienie. O tak. Staliśmy na kotwicy w jedynym wolnym miejscu, gdzie akurat nie było muringu (dodam, że wszędzie obok muringi były). Tego muringu chyba nie było celowo, bo jak się okazało w tym miejscu miała swoje ujście szeroka na 30 cm rura tłocząca „zdrowotną wodę” do basenu portowego. Niech żeglarze też skorzystają z kąpieli siarkowych. To skorzystaliśmy… Sam port i miasto ładne, choć bardziej kontynentalne, niż wyspiarskie. Można odwiedzić. A jak ktoś nie chce się „leczyć w oparach siarki” to kilkaset metrów na północny wschód jest pirs promowy do którego swobodnie można cumować jachtem. Piątek to kilkugodzinny powrót do Aten. Przepływając przez ruchliwy tor wodny mijaliśmy kilka sporych statków i gnających (dosłownie) promów pasażerskich. Trzeba uważać. Po minięciu główek portu Alimos zrobiło nam się smutno. Przecież dopiero co wypływaliśmy. Chyba w przyszłym roku popłyniemy na 2 tygodnie. W porcie procedura jak przy wypływaniu, tylko odwrotnie. Zdaję jacht. Poszło bez problemów, a przy okazji dowiedziałem się że właściciel jachtu podnajmuje go firmie czarterowej. Szybko wziąłem wizytówkę, bo 44 – stopowy jacht, który na oficjalnej stronie kosztuje 3500€ (po rabatach może trochę mniej) jest do wzięcia „z pierwszej ręki” za 2200€ – 2300€!!! Wieczorem chcemy wreszcie zdobyć Akropol. Jedziemy tramwajem. W między czasie kolacja i na miejscu jesteśmy po 20.00. Zamknięte. Znowu pech. Chociaż nie do końca. Wchodzimy na skałę leżącą u podnóża Akropolu. Tłum młodych ludzi i obłędny widok na Ateny nocą, oraz na wspaniale podświetlony Akropol. Trzeba tylko uważać, bo kamienie po których się chodzi, są bardzo śliskie. Jednak nie rezygnujemy ze zwiedzenia Akropolu. Pełni obaw o pogodę postanawiamy po raz trzeci następnego ranka zdobyć nasz cel. I okazuje się, że tym razem Zeus nam sprzyja! Zostawiamy bagaże w (jak się okazało niełatwej do znalezienia) przechowalni i już bez obciążeń idziemy w kierunku Akropolu. Gdy docieramy na samą górę wiemy, że było warto. Mimo tłumu, jesteśmy zadowoleni. Igor spełnił swoje marzenie. Potem jeszcze obowiązkowe upominki i powoli musimy wracać. Jeszcze tylko kilka godzin i będziemy w Polsce. Właściwie to już jesteśmy. Modlin przywitał nas słońcem. Przynajmniej to jest takie samo.
Link do mapy interaktywnej: http://www.mariway.pl/gps/bbg_map.php?Rejs=2015-08_Grecja_-_Dymek
Galeria: