Rejs Bałtycki: Kołobrzeg – Bornholm – Rugia – Dziwnów (Korzenie 2015)

Napisany przez Rafał Grabkowski. Opublikowane w Morza i oceany

IMG_6075W kilku słowach przybliżę Wam drodzy wierni czytelnicy kącika literackiego Mariway historię naszego ostatniego rejsu – Korzenie 2015. Na początek istotna uwaga: co to są „Korzenie”? To wyprawa/rejs/spotkanie żeglarskie tych co to klub zakładali – celebrujemy spotkania starych wilków. Do tego typu morskiej aktywności w październiku br. wybraliśmy kolejną konstrukcję Andrzeja Skrzata – Delphię 47. Port wypłynięcia: Marina Kołobrzeg, godne polecenia miejsce z nowoczesną (za unijne pieniążki) infrastrukturą.

Dla sprawnej ekipy zasztauowanie jachtu na 72 godziny rejsu nie jest problemem. Rach ciach i towary lądują w przepastnych bakistach, lodówkach, jaskółkach, sokołach, czy achterpikach – Delphia w tej kwestii imponuje. Co dalej? Wachty stają do pracy wg opracowanego grafika, każdy wie co ma robić, o której pracuje, kiedy wypoczywa lub ma kambuz. Wyjście z basenu portowego naszą 14 metrową „krową” nie jest proste. Dziób niemalże przegradza tor wodny – tu projektant mariny się nie popisał i zaplanował miejsca cumownicze w y-boomach na jachty max 10-12 metrowe. Przydaje się doświadczenie z licznych śródziemnomorskich marin, gdzie manewry portowe na „jajeczko” to nierzadkość. Po kliku ruchach manetką i sterem strumieniowym możemy spokojnie wyjść na szeroką morską drogę. Cel nakreślony przez kapitana to duński port Ronne, stolica wyspy Bornholm. Czeka nas około 12h żeglugi, w większości nocą, co nie stanowi dla naszej ekipy wyzwania. Nocną morską żeglugę traktujemy tak samo jak dzienne przejażdżki. Płyniemy pełnym baksztagiem, w dodatku zarefowani bo wiaterek osiąga 6B. Po drodze musimy zrobić 2 przymusowe zwroty bo nasz pokładowy system radarowy pokazał na rucie dwóch „bandytów” na których nie chcemy wpaść. Cumy w Ronne IMG_5940zarzucamy punktualnie o 9.00 i możemy, jak to mamy w zwyczaju, przeprowadzić ceremoniał wystrzału korkiem od szampana na wiwat bezpiecznego przejścia Bałtyku. W planach jest ciepłe śniadanko, potem spacer po miasteczku i zakup dwóch niezbędnych produktów: soli i gazików do mycia naczyń. Wszystko przebiega sprawnie i o 12.00 oddajemy cumy kierując się tym razem do kolejnego kraju Unii – niemieckiego miasta Stralsund. Nasz plan zakłada opłynięcie wyspy Rugii. Po wejściu w dobowy rytm wacht, spokojnie żeglujemy otwartym morzem do chwili kiedy około godziny 23.00 zmieniamy kurs na cieśninę Bodden, która jest drogą na skróty do naszego portu, ale wiedzie przez bardzo wymagający nawigacyjnie obszar, który kapitan Kuliński rekomenduje omijać nocą a i w dzień na nim bardzo uważać. Chodzi o bardzo wąski i płytki tor przejścia (kilka metrów szerokości), który nocą nie jest na całym odcinku oświetlony pławami i trzeba polegać tylko na oku oraz danych z GPS’a, o precyzyjnych rękach sternika nie wspominając. Do portu wchodzimy o 3.00 i decydujemy się na zjedzenie wczesnego śniadanka oraz delikatnego uczczenia takiego przejścia… Nasza niczym nie zmącona radość nie trwa długo. Kolega z łódki obok w języku Goethego poinformował nas, że rozmowy jakie prowadzimy przeszkadzają mu we śnie i prosi o zachowanie sperrstunde. Co było robić, udaliśmy się do kubryku aby opracować chytry plan „pomocy” koledze żeglarzowi podczas wczesno-porannego odejścia od kei. A może nam się to śniło…

Pobudka o 8.00 wypowiedziana słodkim jak miód głosem Mecenasa, zabujała jachtem. Potem poranna krzątanina, kąpiel i śniadanko na ciepło. Po 11.00 udaliśmy się na spacer – jak jacyś wędrowcy. Miasto wielowiekowe hanzeatyckie dumnie dziś się prezentuje po zdjęciu piętna DDR’owskiej kolebki przemysłu stoczniowego. Same stare kamienice, mury i nowoczesne oceanarium. Czas wolny mieliśmy do 15.00 ponieważ chwilę potem otwierali most zwodzony otwierający powrotna drogę do domu. Tym razem szliśmy na silniku w potwornie gęstej mgle, opierając nawigację tylko o kompas i GPS. Diesel grot szedł równo, niczym nie zmącony pokonywał kolejne mile w efekcie czego zrobiła nam się czasowa superata. Postanowiliśmy zawitać do portu Dziwnów – cumy na ląd podano o 3.45. Większość załogi spała, wachta porządkowała liny i robiła klar portowy. Czas spać bo o 7.00 kolejna pobudka. Mocna kawa stawia człowieka na nogi a jak jest połączona z ciepłym prysznicem to już luksus, a gdy jajecznica kusi nozdrza to już błogostan… Przed nami kilka godzin „pyrkania” do Kołobrzegu. Wokół flauta na całego i padający deszcz. Część załogi rżnie w karty, część popija ciepłą herbatkę, ktoś steruje. O 14 jesteśmy przy pławie „KOŁ” i zaczynamy procedurę podejścia. Pada nadal. Cumy na lądzie lądują planowo, następnie sprzątamy z grubsza jacht, wynosimy torby i pakujemy się do samochodów. Odbiór łódki jest bezproblematyczny.

To już koniec żeglarskiego sezonu 2015. Było i nie minęło – doświadczenia skrzętnie zebrane, nowe porty odkryte i kolejne mile na liczniku. Teraz tylko nie za długi zimowy sen i znów ruszamy w kwietniu na Bałtyk.

Do usłyszenia z pokładu szkunera gaflowego Zawisza Czarny!

Be Sociable, Share!

Tags: , , , ,